Trzeciego dnia powstali z łóżka o 7:30 :P I zstąpili na śniadanie. Było to nasze pierwsze i niestety ostanie śniadanie w tym hotel, ale na szczęście nie ma czego żałować. Ponieważ cała jadalnia wraz ze szwedzkim stołem (śniadanie kontynentalne) mieściło się, można by rzec, w komórce na szczotki :P Sześć stolików wraz z krzesłami na powierzchni 8m2. Dorzućmy do tego jeszcze przejście między tym wszystkim, malutki stolik w rogu na jedzenie i zaczyna robić się ciasno.
Po śniadaniu i ubraniu się w pokoju ruszyliśmy na miasto :) Gdy dotarliśmy pod muzeum figur woskowych Madame Tussauds, mieliśmy jeszcze ponad pół godziny do otwarcia wejścia, więc zdecydowaliśmy się wyruszyć na poszukiwania lokum Sherlocka Holmesa :) Gdy natrafiliśmy na jego pomnik, wiedzieliśmy już że idziemy w dobrym kierunku. Tuż za rogiem po kilkunastu metrach, na Baker Street 221B, znaleźliśmy prawdziwe mieszkanie Sherlocka Holmesa, wraz z opisem i muzeum obok.
Gdy wracaliśmy pod muzeum Madame Tussauds przechodziliśmy
obok sklepu z pączkami. Patrycja poczuła pierwotny zew łowcy czekolady i
powiedziała, że dalej nie idzie, dopóki nie dostanie chociaż jednego pączka :P
Chcąc nie chcąc Michał został przymuszony do sprawienia przyjemności Patrycji i
kupienia jej czekoladowego serduszka :)
Jak już udało nam się dostać pod muzeum, stanęliśmy w
kolejce VIP Express jako drudzy. Co widzieliśmy w środku, kogo Patrycja pocałowała
w policzek, a kogo Michał złap za piersi, dowiecie się w oddzielnym poście :)
Po muzeum i szybkim posileniu się w Subwayu wyruszyliśmy
na nasz najdłuższy przejazd komunikacją miejską Londynu do Obserwatorium
Królewskiego Greenwich (Royal Observatory Greenwich). Największy problem w
dotarciu tam sprawiły nam autobusy, przystanki autobusowe w żaden sposób nie
pokrywają się z nazwami na mapach. Trzeba było jechać na czuja. Oczywiście
wcześniej zasięgnęliśmy porady u bardzo miłej pani w punkcie informacji, tym
razem rodowitej angielki. Z przystanku do obserwatorium idzie się około 10 min.
Ze wzgórza rozciąga się przepiękna panorama na calutki
Londyn :) Jest to jedno z ulubionych miejsc różnej maści fotografów. My też tam
strzeliliśmy fotkę :)
Zwiedzanie zaczęliśmy od końca. W najdalszej części
mieściło się The Weller Astronomy Galleries. Jest to interaktywne muzeum
astronomii. Najciekawszym eksponatem (i jedynym udostępnionym za darmo) był
fragment meteorytu Gibeon, który uderzył w ziemię około 4,5 miliarda lat temu.
Jak głosi tabliczka jest to najstarszy obiekt jakiego kiedykolwiek dotkniemy.
Oczywiście nie odmówiliśmy sobie przyjemności dotknięcia tego obiektu :)
Drugim z trzech budynków do którego weszliśmy był
Altazimuth Pavilion, czyli przerobione na muzeum słońca pomieszczenie
teleskopowe.
Trzecim i największym ze wszystkich był kompleks Meridian
Observatory. W głównym budynku umieszczono dwupiętrowe muzeum zegarków i
czasomierzy. Od najstarszych z czasów początku chrześcijaństwa, aż do dzisiejszych
zegarków atomowych. Na placu między budynkami umieszczona była linia
wyznaczająca południk zero (Meridian Line) dzieląca ziemię na prawą i lewą
półkulę.
Gdy wracaliśmy do metra, wysiedliśmy na złym przystanku
przez Michała :P I musieliśmy czekać na kolejny autobus, którym już
dojechaliśmy do metra.
Jakie jest jedno miejsce w Londynie, na którego
zwiedzenie trzeba poświęcić jeden dzień? Oczywiście jedną z możliwości jest Muzeum
Brytyjskie (British Museum). Niestety nasz krótki pobyt wymusił ograniczenie
tego czasu do półtorej godziny. Mimo to udało nam się zobaczyć ¾ sekcji Egiptu
i trochę Mezopotamii. Nasz krótki pobyt tam, mamy nadzieję, wymusi na nas
powrót tam w przyszłości :)
Jednym z najdroższych domów towarowych w Londynie jest
osławiony Harrods. Przepych bije po oczach, wali w twarz bez znieczulenia.
Nawet gdy się wchodzi do środka czuć w powietrzu zapach unoszącego się luksusu.
Najpierw przez 30 min chodziliśmy po całym budynku rysując szczękami o podłogę
z zachwytu „o jakie to piękne, o jakie błyszczące” i z przerażenia „o jakie to
drogie” :P A potem przyszedł ten moment. Trzeba było kupić pamiątki. O dziwo
portfel nas, aż tak bardzo nie znienawidził, a dzięki temu było lżej na duszy
przy dalszym chodzeniu. Teraz dwa słowa o tym czego na pewno się nie spodziewaliście.
O toaletach :P To były najbardziej luksusowe, najpiękniejsze i najlepiej
pachnące toalety w jakich kiedykolwiek byliśmy. Wszystko było pozłacane,
półautomatyczne, oświetlone no i jeszcze ta obsługa... :) Pan i Pani (zależnie
od toalety) podający ręczniczek do suszenia rąk, proponujący perfumy i jakieś
kosmetyki, czuliśmy lekki dyskomfort, jednak zrobili na nas duże i dobre
wrażenie :) Pod sam koniec zwiedzania Michał wyczaił szable, dwie normalnej
wielkości, oczywiście bardzo drogie i jedną malutką, 10 centymetrową, ozdobną.
Z ciekawości podszedł zobaczyć cenę. Mało się powietrzem nie zachłysnął, gdy
zobaczył cenę 600 funtów. W tym też momencie podeszła do niego mile
uśmiechnięta ekspedientka. I zapytała się czy może coś podać, albo w czymś pomóc.
A wtedy Michał, kiedyś kobieciarz i żartowniś :P, z przyzwyczajenia uśmiechnął
się i zażartował „Dziękuję bardzo, ale limit na mojej karcie kredytowej jest
zbyt niski”. Wtedy Pani uśmiechnęła się jeszcze szerzej i roześmiała się razem
z nim. Chwilę później Michał został
wyprowadzony za ucho ze sklepu :P
Na kolację wróciliśmy do naszej ulubionej restauracji (po
jednym razie :P ). Zjedliśmy smaczny posiłek i udaliśmy się do hotelu, na
spakowanie i odpoczynek przed wylotem następnego dnia :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz