Drugiego dnia ruszyliśmy na miasto wraz ze wschodem
słońca :) Poranek był dosyć chłodny i lekko kropiło, jednak byliśmy na tyle
wypoczęci, że nie zniechęciło nas to.
Poszliśmy do parku, a dokładnie do Kensington Gardens. Ważnym tutaj elementem jest słowo „poszliśmy”,
a nie „pojechaliśmy”. Już objaśniamy :) Gdy tydzień wcześniej układaliśmy sobie
plan, zauważyliśmy, iż dużo atrakcji znajduje się prawie w linii prostej między
naszym hotelem a Big Benem. Doszliśmy wtedy do wniosku, że chcemy się zmęczyć i
przejść wszystko na piechotę. W tym parku pierwszym punktem był pałac
Kensington (Kensington Palace). Po
drodze stamtąd do pomnika króla Alberta (Albert Memorial) zahaczyliśmy o duży, okrągły
staw, a w stawie tym pływały różne ptaki. Kilka rodzajów kaczek i kilkanaście
łabędzi. Pomnik króla Alberta został wykonany z rozmachem :) Dookoła pomnika na
każdym z rogów ustawione były cztery posągi, każdy z nich przedstawiał żeńskie wyobrażenie
kontynentu – Europy, Azji, Afryki i Ameryk. Po drodze do włoskich ogrodów, w
górnej części parku, minęliśmy jeden z bardziej nietypowych pomników, jakie do
tej pory widzieliśmy. Mianowicie był to pomnik energii fizycznej (Physical
Energy). We włoskich ogrodach czekała na nas mała niespodzianka, była nią para
kaczek, które chodząc wokół oczek wodnych dostojnie prezentowały nam się do
zdjęć, krzycząc do siebie nawzajem w niebogłosy. Po włoskich ogrodach przeszliśmy zewnętrzną
częścią parku, aż do Marble Arch. Jest to łuk triumfalny, który do 1850 roku
stał naprzeciwko Buckingham Palace, potem został przeniesiony na wschodnio-północny
róg Hyde Parku. Po drodze do Wellington Arch natrafiliśmy na pomnik poświecony
pamięci wszystkich zwierząt, które służyły i zginęły w brytyjskim wojsku.
Pomnik został odsłonięty w 2004 roku.
Gdy zbliżaliśmy się do Wellington Arch, Patrycja
dostrzegła wcześniej pomnik jakiegoś wielkiego i umięśnionego mężczyzny :P Po
bliższych oględzinach pomniku okazało się, iż na szczęście to co najciekawsze
zostało zasłonięte :P A sama statua przedstawia Achillesa. Pomnik został
postawiony ku pamięci Arthura Wellesleya, pierwszego księcia Wellington.
Po Wellington Arch ruszyliśmy obok ogrodów pałacu
Buckingham na poszukiwanie śniadania. U wylotu ulicy uświadomiliśmy sobie, że
mamy rzut kamieniem do centrum handlowego Victoria Place Shopping Centre i tam też udaliśmy się na drugie śniadanie.
Po małym, aczkolwiek sytym posiłku ruszyliśmy do pałacu
Buckingham. Zauważywszy sporą ilość ludzi zgromadzoną na placu przed pałacem,
zdecydowaliśmy się zająć w miarę strategiczne i jeszcze wolne miejsca w obawie,
iż zostaną one zaraz zagrabione dla siebie :P Okazało się to być bardzo dobrym
pomysłem, gdyż po jakiś 5 minutach, wokół rozległy się policyjne gwizdki
nawoływania, które rozpędziły ludzi z trasy przemarszu zmiany warty, a wokół
zrobił się spory ścisk. Niestety dane nam było zobaczyć tylko wejście nowej
warty, a to co działo się za bramą zasłonił nam mur i tłum. Doszliśmy do
wniosku wtedy, że skoro wszyscy ludzie są na placu, to pewnie nie ma nikogo
przy kasach i mamy szansę się dostać do środka Buckingham Palace.
Niestety przy kasach prawdziwy staro brytyjski dżentelmen
poinformował nas, że w najbliższym czasie pałac jest niedostępny dla zwiedzających.
W zamian zaproponował nam zwiedzanie Galerii Królowej Brytyjskiej (The Queen's
Gallery) bądź Stajnie Królewskie (The Royal Mews). Zdecydowaliśmy się na
pierwszą opcję i po małych, aczkolwiek drogich zakupach w sklepie Królowej
udaliśmy się na zwiedzanie. Dostaliśmy przewodniki do słuchania (audio guide),
które opowiadały nam historię obrazów i ich autorów.
Po około godzinie ruszyliśmy w dalszą drogę, tym razem w
kierunku osławionego London Eye. Jako, że było nam po drodze zahaczyliśmy
prawym ramieniem o Big Bena :P W tak sławnym miejscu zdecydowano o postawieniu
około 15 czerwonych budek telefonicznych, prawie do każdej była kolejka do
robienia zdjęć :P Po zrobieniu zdjęć całej okolicy ruszyliśmy przez most na drugą
stronę rzeki. Na drugim brzegu, po odebraniu zapłaconych wcześniej biletów
ruszyliśmy do niezbyt sławnego SEA LIFE Aquarium. O przesłaniu tego miejsca i o
tym co widzieliśmy w środku dowiecie się w oddzielnym poście :)
Po wyjściu z ogromnego oceanarium swe kroki skierowaliśmy
ku nieodległemu London Eye. Na nasze szczęście kolejka była wyjątkowo mała i
już po 3 minutach wchodziliśmy do gondoli. Pełen obrót trwa około 30 minut,
więc jest naprawdę mnóstwo czasu, żeby zrobić każde możliwe zdjęcie i ujęcie.
Ogromnym plusem jest to, iż obsługa stara się utrzymać szyby w czystym stanie.
Londyn widoczny z najwyższego punktu obrotu gondoli wywarł na nas ogromne
wrażenie :)
Po zejściu z platformy dokującej przejechaliśmy trzy
przystanki w okolice Millenium Bridge (to ten który został „zniszczony” w
filmie Harry Potter i Książę Półkrwi). Do mostu dotarliśmy bocznymi uliczkami
jeszcze za dnia. W połowie mostu zobaczyliśmy jakiegoś pana, który leżąc sobie
na środku przeprawy coś sobie malował. I wtedy spojrzeliśmy pod nogi. Cały most
wymalowany był malutkimi malunkami nie większymi od paznokcia :)
Wróciliśmy na prawy brzeg Tamizy po dotarciu pod kościół
św. Piotra. Gdy odchodziliśmy na piechotę w stronę Tower Bridge zaczęły zapalać
się lampy na moście a słońce zaczęło zachodzić :) Tuż po zajściu słońca nastała
ciemność nad ulicami Londynu. Jako, że szliśmy nad brzegiem rzeki mieliśmy
możliwość podziwiania jak zapalają się kolejne światła na drugim brzegu. Londyn
całkiem zmienił swoją atmosferę. Za dnia sprawiał wrażenie zabieganego i
wiecznie śpieszącego się a teraz był tajemniczy i romantyczny. Prawie każda
uliczka oferowała piękną grę świateł, romantyczną atmosferę czy element
historii. Co kilkadziesiąt metrów ustawione były słupy informacyjne (gdzie
jesteś, co jest w okolicy i inne przydatne informacje) co praktycznie
uniemożliwiało prawdopodobieństwo zgubienia się.
Gdy dotarliśmy na plac nieopodal Tower Bridge i
rozejrzeliśmy się dookoła oniemieliśmy z wrażenia :) Czarne niebo w kontraście
z rozświetlonymi budynkami, ciemna rzeka a na niej dostojnie stojący HMS
Belfast, lekki deszczyk, przepięknie oświetlony Tower Bridge, to wszystko
sprawiało nieopisane wrażenie :)
Zaczarowani ruszyliśmy podziwiać widoki z najsławniejszego
mostu Londynu. Nie zawiedliśmy się. Pomimo albo raczej z powodu późnej godziny,
most był wprost oblegany przez ludzi i samochody. Po zrobieniu zdjęć ruszyliśmy
do przeciwległego brzegu w kierunku metra. Po drodze minęliśmy Tower of London,
czyli miejsce pobytu korony królewskiej. Zmuszeni głodem wróciliśmy w pobliże
hotelu i zdecydowaliśmy się na danie szansy pobliskiej restauracji. Wyjątkowo
miła obsługa, przepyszne jedzenie i ogólna atmosfera sprawiała, że czuliśmy się
trochę nieswojo, tak jakbyśmy byli w niezwykle drogiej restauracji, ale koniec
końców wyszliśmy z pełnymi brzuchami, dobrym samopoczuciem, niezbyt
uszczuplonym portfelem i nowymi siłami na zdobywanie Londynu następnego dnia :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz