Strony nowa wersja

poniedziałek, 23 stycznia 2017

Wyspy Kanaryjskie - Fuerteventura - Dzień 3


Trzeci dzień naszej podróży mieliśmy zacząć dosyć niezwykle. Otóż chyba niecodziennie wstajemy i wychodzimy z hotelu po to, aby zaraz odwiedzić żłobek dla żółwi.

Po przyjeździe na miejsce okazało się, iż jesteśmy godzinę za wcześnie i mieliśmy czas na leniwy spacer po wybrzeżu i redzie. 










Gdy wróciliśmy, została otwarta brama, a my mieliśmy możliwość zajrzeć do kilku basenów z wodą morską i pływającymi w nich żółwiami. W pierwszym basenie mogliśmy zobaczyć piękne dwa ogromne żółwie, które sobie słodko spały. Nasyciwszy oczy tym pięknym widokiem chcieliśmy pójść dalej, niestety zatrzymał nas stalowy łańcuch rozpięty między dwoma basenami. Do kolejnego basenu mogły udać się tylko dzieci. Kolejne były zamknięte dla zwiedzających. Na nasze i Wasze szczęście mieliśmy kamerkę na wysięgniku i udało nam się zrobić kilka zdjęć z wysokości, tym samym zaglądając do wnętrza kilku z pozostałych basenów.








Następnym punktem podróży była osada rybacka, Puerto de la Cruz, wraz z latarnią morską stojącą na najdalej na południe wysuniętym krańcem wyspy. Poprzedniego dnia zostałem poinformowany przez moją lubą, iż droga tam prowadząca jest podobno nie za ciekawa. Że niby ja nie dam rady? Dwadzieścia kilometrów podłej jakości szutrówki ograniczającej prędkość jazdy do 30 kilometrów, a miejscami do 5 kilometrów na godzinę. Samochodem terenowym co prawda nie jechaliśmy, ale i tak daliśmy radę.






W samej osadzie są podobno trzy restauracje z czego jedna ma widok na morze i oferuje najlepsze jedzenie. Niestety nie udało nam się jej znaleźć, mimo to polecamy poszukać. Latarnia morska oferuje nam wystawę o florze i faunie wyspy, historię powstania i kilka innych ciekawostek. Czyli to co już kilka razy widzieliśmy po drodze, toteż nie zatrzymywaliśmy się w jej wnętrzu nazbyt długo.

















Fale morskie wraz z silnie wiejącym wiatrem odsłoniły pokłady tufu wulkanicznego. Nie mogąc sobie odpuścić takiej okazji zabrałem ze sobą kawałek na pamiątkę.














Żeby dotrzeć do kolejnego punktu wycieczki należy dostać się na drugą stronę gór, które możecie zobaczyć na zdjęciach. Prowadzi tam jedna droga, która jest w tym samym stanie co ta prowadząca do latarni. Z tą małą różnicą, że znajduje się ona na bardzo dużej wysokości i jest bardzo wąska.


Miejscem do którego warto się wybrać jest Villa Winter znajdująca się w malutkiej miejscowości Cofete. Jest to Willa znajdująca się na oddalonym od morza zboczu góry, a jej historia sięga początków II wojny światowej, kiedy to Gustav Winter stworzył jej projekt, rozpoczął budowę, a niemieckie władze utworzyły cały okoliczny obszar strefą zmilitaryzowaną. Dziś willa powoli popada w zniszczenie, a drzwi strzeże zasuszony staruszek, który pobiera opłatę „co łaska”.










Zwiedziwszy większość zakamarków zagadkowej budowli ruszyliśmy w drogę powrotną, zatrzymując się na chwilę na szczycie drogi. Wiał tam bowiem tak silny wiatr, że gdy rzuciło się w dół zbocza niewielki kamyk można było po chwili złapać go z powrotem, gdyż porywy wiatru ciskały nim do góry. Tak pobawiwszy się 10 minut pojechaliśmy dalej.








Hotel na tę noc mieliśmy w Costa Calma, kolejnej typowo turystycznej miejscowości. Ogromnym atutem miasteczka była przepiękna wprost plaża. Gorzej z jedzeniem, gdyż spędziliśmy ponad godzinę na poszukiwanie otwartej knajpy. Znaleźliśmy ją dopiero na plaży. Chwilę pobawiliśmy się w nadmorskim piasku i ruszyliśmy na odpoczynek do pokoju przed następnym dniem.  A naprawdę było przed czym odpoczywać, ale o tym w następnym poście.














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz