We Francji mieszkaliśmy w miasteczku o krótkiej nazwie,
Garrevaques. Niestety z powodu ograniczonej liczby miejsc my mieszkaliśmy w
hotelu SPA, a cała reszta w całkiem ładnym, starym dworku na najwyższym
piętrze. Ale o tym koniec :P Zwiedzanie. To główny temat tego bloga :)
Pierwszego dnia pobytu zwiedzaliśmy jaskinie. Pierwsza z
jaskiń była (podobno) prywatna. Zwiedzanie jaskini odbywało się na łodziach.
Przez samą jaskinię naturalnie płynęła woda, jednak została ona sztucznie
spiętrzona dzięki czemu (przez co) można było pływać tam łodzią. Sama jaskinia
nie była jakoś specjalnie urodziwa, zbyt duża, ani nie było dużej ilości
stalaktytów, stalagmitów itp. Była wąska, długa i kiepsko oświetlona, ale to co
mnie (Michał) najbardziej uderzyło to, to że ściany o które wielokrotnie i z
dużą siłą nasza 8-osobowa metalowa łódka, ocierała i uderzała, nie były w żaden
sposób zabezpieczone. Ponadto, tam gdzie łódka ze względu na swoją szerokość
bądź wysokość nie mogłaby wpłynąć, zostały wycięte fragmenty jaskini bądź stalaktytów.
Bestialstwo. Dla mnie nie do pomyślenia. Po skończonej wycieczce i odstawieniu
nas do drugiego wyjścia czekała nas pięciominutowa wspinaczka pod górkę do
samochodu.
Następnie pojechaliśmy do kolejnej jaskini w Niaux. Ta
jaskinia ze względu na historię i swoje rozmiary była już państwowa. Wycieczki
były organizowane co 1h. Przed wejściem, każdy z uczestników otrzymywał własną,
mocną latarkę. Wejście do którego my się udaliśmy było jednym z trzech, jednak
było jedynym dostępnym, reszta została zabetonowana. Wejście było za ogromnymi,
stalowymi wrotami (w celu utrzymania prawidłowych warunków w jaskini). Było
ciemno jak po ciemnej stronie księżyca :P. Początek jaskini był przeogromny, w
miarę jak szliśmy, jaskinia to zwężała się to rozszerzała. W niektórych
miejscach (pod pęknięciami na wysokości 80 m w skale) leżały kilkunastotonowe
bloki. Oczywiście na terenie całej jaskini obowiązywał zakaz robienia zdjęć czy
filmów (dlatego prosimy nie donoście na nas :P). Na samym końcu przewodniczka
kazała nam zgasić i odstawić nasze latarki, a następnie zapaliła specjalne lampy,
a naszym oczom ukazały się malowidła zwierząt z przed kilku do kilkunastu
tysięcy lat. Pani przez jakieś 20 minut opowiadała o tych malowidłach, a
różnicach ich malowania różnych zwierząt zależnie od okresu, a następnie
wyprowadziła nas na zewnątrz.
Po krótkich konsultacjach i ustaleniu, że wszyscy
jesteśmy głodni, zgodziliśmy się pojechać do niedalekiego miasteczka nad którym
królowała ruina starej cytadeli. Tam też zjedliśmy obiad i wybraliśmy się
(część z nas) na górę do cytadeli, ale o tym już w kolejnym poście :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz