Strony nowa wersja

poniedziałek, 26 października 2015

Montserrat


Gdy poprzedniego dnia dotarliśmy na targ  było już zdrowo po południu, a większość sprzedawców i ludzi zdążyła już opuścić targ. Tego dnia zdecydowaliśmy się pójść tam z samego rana. Byliśmy zachwyceni ogromną ilością ludzi, sprzedawców i wszystkim co się tam znajdywało. Produkty były świeże i smaczne. Tam też zjedliśmy nasze śniadanie. 

Następnie udaliśmy się do La Catedral, gdyż nie udało nam się go zwiedzić dnia poprzedniego. Sam kościół wyglądał z zewnątrz niezwykle okazale (patrz poprzedni post), a wnętrze kościoła wprost ociekało przepychem. Każda wnęka została odgrodzona i umieszczono w nich osobne ołtarze z różnych wieków i sponsorowanych przez różne rodziny i rody. Jeden z najstarszych ołtarzy został wykonany w XIII w. Po obejściu głównego pomieszczenia przeszliśmy przez małe drzwi do przylegającej sali, naszym oczom ukazał się (odgrodzony jak wszystko [niestety]) ogród. Był on podzielony na trzy części. Pierwsza, najmniejsza, była otwarta a na środku stała pokaźnej wielkości fontanna. W drugiej był basen po którym pływały sobie gąski wesoło gęgając. Trzecia ostatnia część została wydzielona na mały ogród, także przeznaczony dla wspomnianego przed chwilą ptactwa. Wokół, przy ścianach, także zostało ustawionych kilka ołtarzy. Następnie (z racji zbliżającej się nieubłaganie godziny wymeldowania) wróciliśmy do hotelu, wynieśliśmy już wcześniej spakowane bagaże i wymeldowaliśmy się. Po krótkiej rozmowie ze znajomymi ustaliliśmy, że spotkamy się wieczorem w hotelu we Francji. My udaliśmy się w kierunku klasztoru Montserrat.

Miejsce to słynie ze swego położenia tuż pod szczytem góry oraz z figury czarnej Matki Boskiej (popularnie nazywanej "Czarnulką"). Klasztor istnieje od 976 roku a od 1500 roku wciąż działa tu drukarnia (ciekawe ile wydali na tusz :P ). Po wjeździe na parking i znalezieniu miejsca parkingowego, które byłoby bliżej niż 10 km od wejścia wdrapaliśmy się do klasztoru. Chwilę błądziliśmy. Nie było, aż takiego ruchu na jaki wskazywałaby ilość samochodów. W końcu stanęliśmy przed właściwą świątynią. Po wejściu na wewnętrzny plac naszym oczom ukazała się kolejka. Dłuższą chwilę walczyliśmy z nieodpartą chęcią stanięcia w tejże kolejce. Niestety koniec końców musieliśmy ulec (tak jak człowiek musi ulec gdy widzi samotnego cukierka, który wzywa go do zjedzenia :P). Stanęliśmy w tej kolejce i okazało się że prowadzi ona właśnie do figury Matki Boskiej. Ludzie byli wpuszczani turami. Raz na jakiś czas zza drzwi wychylał się Pan w średnim wieku i wpuszczał określoną ilość osób. Udało nam się wejść jako ostatni, a Pan który pilnował ludzi, żeby zbyt głośno nie gadali był na tyle miły (oczywiście to ja [Michał] musiałem do niego zagadać bo nikt inny się nie odważył), że pozwolił nam (a konkretnie mi) robić zdjęcia (oczywiście bez flesza). Jako, że byliśmy ostatni, nikt nas nie poganiał. Oświetlenie było dosyć kiepskie, a potrzeba trzymania aparatu nieruchomo powodowała, że ciężko było uzyskać w miarę dobre zdjęcie. Dopiero pod samą już figurą dołączyła do nas następna grupa, ale nie było presji. Każde z nas na spokojnie podeszło, dotknęło, przeżegnało się i zrobiło miejsce kolejnym. Kolejne drzwi prowadziły już na zewnątrz. Następnie zjedliśmy w miejscowej knajpie, którą widzieliśmy po drodze i ruszyliśmy do Francji.










































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz