Gdy poprzedniego dnia dotarliśmy na targ było już zdrowo po południu, a większość
sprzedawców i ludzi zdążyła już opuścić targ. Tego dnia zdecydowaliśmy się
pójść tam z samego rana. Byliśmy zachwyceni ogromną ilością ludzi, sprzedawców
i wszystkim co się tam znajdywało. Produkty były świeże i smaczne. Tam też
zjedliśmy nasze śniadanie.
Następnie udaliśmy się do La Catedral, gdyż nie
udało nam się go zwiedzić dnia poprzedniego. Sam kościół wyglądał z zewnątrz
niezwykle okazale (patrz poprzedni post), a wnętrze kościoła wprost ociekało
przepychem. Każda wnęka została odgrodzona i umieszczono w nich osobne ołtarze
z różnych wieków i sponsorowanych przez różne rodziny i rody. Jeden z
najstarszych ołtarzy został wykonany w XIII w. Po obejściu głównego pomieszczenia
przeszliśmy przez małe drzwi do przylegającej sali, naszym oczom ukazał się
(odgrodzony jak wszystko [niestety]) ogród. Był on podzielony na trzy części.
Pierwsza, najmniejsza, była otwarta a na środku stała pokaźnej wielkości
fontanna. W drugiej był basen po którym pływały sobie gąski wesoło gęgając.
Trzecia ostatnia część została wydzielona na mały ogród, także przeznaczony dla
wspomnianego przed chwilą ptactwa. Wokół, przy ścianach, także zostało
ustawionych kilka ołtarzy. Następnie (z racji zbliżającej się nieubłaganie
godziny wymeldowania) wróciliśmy do hotelu, wynieśliśmy już wcześniej spakowane
bagaże i wymeldowaliśmy się. Po krótkiej rozmowie ze znajomymi ustaliliśmy, że
spotkamy się wieczorem w hotelu we Francji. My udaliśmy się w kierunku klasztoru
Montserrat.
Miejsce to słynie ze swego położenia tuż pod szczytem
góry oraz z figury czarnej Matki Boskiej (popularnie nazywanej
"Czarnulką"). Klasztor istnieje od 976 roku a od 1500 roku wciąż
działa tu drukarnia (ciekawe ile wydali na tusz :P ). Po wjeździe na parking i
znalezieniu miejsca parkingowego, które byłoby bliżej niż 10 km od wejścia
wdrapaliśmy się do klasztoru. Chwilę błądziliśmy. Nie było, aż takiego ruchu na
jaki wskazywałaby ilość samochodów. W końcu stanęliśmy przed właściwą
świątynią. Po wejściu na wewnętrzny plac naszym oczom ukazała się kolejka.
Dłuższą chwilę walczyliśmy z nieodpartą chęcią stanięcia w tejże kolejce.
Niestety koniec końców musieliśmy ulec (tak jak człowiek musi ulec gdy widzi
samotnego cukierka, który wzywa go do zjedzenia :P). Stanęliśmy w tej kolejce i
okazało się że prowadzi ona właśnie do figury Matki Boskiej. Ludzie byli
wpuszczani turami. Raz na jakiś czas zza drzwi wychylał się Pan w średnim wieku
i wpuszczał określoną ilość osób. Udało nam się wejść jako ostatni, a Pan który
pilnował ludzi, żeby zbyt głośno nie gadali był na tyle miły (oczywiście to ja
[Michał] musiałem do niego zagadać bo nikt inny się nie odważył), że pozwolił
nam (a konkretnie mi) robić zdjęcia (oczywiście bez flesza). Jako, że byliśmy
ostatni, nikt nas nie poganiał. Oświetlenie było dosyć kiepskie, a potrzeba
trzymania aparatu nieruchomo powodowała, że ciężko było uzyskać w miarę dobre
zdjęcie. Dopiero pod samą już figurą dołączyła do nas następna grupa, ale nie
było presji. Każde z nas na spokojnie podeszło, dotknęło, przeżegnało się i
zrobiło miejsce kolejnym. Kolejne drzwi prowadziły już na zewnątrz. Następnie
zjedliśmy w miejscowej knajpie, którą widzieliśmy po drodze i ruszyliśmy do
Francji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz