Do wyjazdu przygotowywaliśmy się przez dobre kilka
miesięcy. Zakup miejsc w samolocie, powolne powstawanie planu, rezerwacja
hoteli, samochodów, biletów wstępu, wywiad środowiskowy itp.
Nie obeszło się
również bez kilku telefonów na wyspy. Całe szczęście język angielski jest
uniwersalny. Co ciekawe pierwszy hotel, z którym był mały problem podczas
rezerwacji okazał się zatrudniać Polkę na recepcji, dzięki czemu udało się w
miarę sprawnie i szybko załatwić sprawę. Najwięcej niewiadomych było z samochodami,
trochę mniej z samolotami, a hotele uważaliśmy za praktycznie
"pewne". Patrycja, przez dwa miesiące wakacji, stworzyła naprawdę
szczegółowy plan co do naszej podróży po każdej z wysp i każdej atrakcji.
Jednak to co miało być, a to jak wyszło to dwie różne sprawy. Wszystkie
szczegóły zostaną opisane w każdym kolejnym poście opisie podróży, mamy
nadzieję, że nasza relacja kogoś zainspiruje do podróży po świecie, a tym już
zainspirowanym zapewni przynajmniej miłą chwilę czytania i oglądania zdjęć.
Samolot na pierwszą z Wysp Kanaryjskich – Fuerteventurę –
mieliśmy o godzinie 12:15. Tym razem, inaczej niż zwykle, byliśmy na lotnisku 3
godziny wcześniej – na wszelki wypadek – i jak zwykle musieliśmy przez ten czas
sobie spokojnie pokwitnąć. Lot minął całkiem spokojnie. Dzięki temu, że
lecieliśmy w ciągu dnia, a miejsca mieliśmy przy oknie, mogliśmy swobodnie
podziwiać widoki za oknem. Wartym zaznaczenia jest fakt, iż przed wyjazdem nie
zrobiliśmy jednej rzeczy. Nie patrzyliśmy na zdjęcia satelitarne wysp. No bo
jakie jest pierwsze skojarzenie jak pomyśli się o Wyspach Kanaryjskich? Zapewne
dla wszystkich takie samo – palmy, roślinki, aloes agawy – zielono i gorąco.
Toteż wyobraźcie sobie nasze zdziwienie, jak widzimy z okien naszego samolotu
kamienistą pustynię zamiast tego zielonego raju (dla mnie całkiem nieźle, gdyż
kamienie uwielbiam :P). Na szczęście pełni energii oraz nadziei na wspaniały
wyjazd ruszyliśmy po bagaże.
Po odebraniu bagaży przyszedł czas na odebranie
zamówionego przez nas samochodu. Auto zamówiliśmy w firmie Orlando Rent a Car.
Zamówiliśmy sobie autko, którym bez problemu można się poruszać i parkować
praktycznie wszędzie czyli VW Fox. Jednak, żeby odebrać auto trzeba najpierw
dostać się do wypożyczalni. Do której z kolei miał nas zawieźć bus z lotniska.
Pytanie tylko z którego miejsca. Na lotnisku okazało się, iż nasza wspaniała
firma, jako jedyna chyba ze wszystkich wypożyczalni nie ma nawet malutkiego
stanowiska na lotnisku. Informacja? Elektroniczny panel na ścianie. 10 minut
próby połączenia i nic. Ok. Zadzwonię i pogadam z recepcją. Bez problemu – bus
podjechał na stanowisko A1 po 10 minutach. Przyjechaliśmy, wypełniliśmy jeden
papierek, zapłaciliśmy, dostaliśmy kluczyki i wyjechaliśmy. Może nie tak
dokładnie bo jeszcze sobie na recepcji pogadaliśmy z 10 minut, obejrzeliśmy
całe autko (dostaliśmy odrobinę lepsze od zamówionego – nasze się skończyły –
po tej samej cenie) Renault Clio, musieliśmy
zapakować bagaże. Potem je wypakować i przepakować. Dopiero po 30 minutach
ruszyliśmy w drogę do stolicy wyspy – Puerto del Rosario.
Postanowiliśmy najpierw kupić
sobie trochę jedzenia (chleb, szynki, picie itd.) oraz Internet. Bez Internetu
byłoby dużo, ale to dużo ciężej się ze wszystkim ogarnąć, ale też może
uniknęlibyśmy kilku niezwykle ciekawych sytuacji. Plan mieliśmy ambitny –
pospacerować uliczkami miasta, zobaczyć 16 rzeźb w centrum miasta oraz mapę
malowideł naściennych czy odwiedzić centrum sztuki. Jednak jak to w życiu bywa
– wyszło odrobinę inaczej – gdy zobaczyliśmy pierwsze 4 rzeźby przeszła nam ochota
na wzbogacanie kulturowe. Wróciliśmy do auta i ruszyliśmy do miejsca
noclegowego w Caleta de Fuste.
Wyobraźcie sobie taką sytuację. Jedziecie sobie najlepsze
po jednopasmowej asfaltowej drodze. Dookoła kamienie i raz na jakiś czas
rachityczny krzaczek. Przed wami po obu stronach drogi, małe 3 może 4 metrowe
wzniesienie, które zasłania wam widok co jest dalej. I nagle po minięciu go
wszędzie dookoła jest piasek. Nie jakieś tam malutkie kamyczki, ale piasek w
postaci pyłu. Przepiękne uczucie, a jaki wspaniały widok. Prawie natychmiast
zatrzymaliśmy się na poboczu i wbiegliśmy na wydmy by w końcu poczuć piach z
pustyń afrykańskich przywiany na Wyspy
Kanaryjskie ponad tym kawałkiem Atlantyku. Witamy w Parku Naturalnym Corralejo.
Po krótkiej zabawie na wydmach i zabraniu 3 małych dziwnych pamiątek (zdjęcie
kamyczka), ruszyliśmy dalej.
W trakcie jazdy widzimy 3 betonowe klocki hoteli jakie
zdążyły się tu wybudować zanim całkowicie zakazano dalszej zabudowy parku.
Caleta de Fuste jest plątaniną jednokierunkowych uliczek z hotelikami i domkami
zbudowanymi typowo pod turystów. Próżno tutaj szukać oryginalnych Kanarów.
Dawną drewnianą zabudowę wioski rybackiej (tym wcześniej była ta miejscowość)
można znaleźć jedynie nad brzegiem oceanu. Zaparkowaliśmy w pobliżu naszego
domu, pokoju, hotelu i udaliśmy się na jego poszukiwania. Przeszliśmy jedną
ulicę szukając naszego numeru i nic. Ruszyliśmy w drugą i znaleźliśmy go prawie
na samym końcu, czyli jakieś 30 metrów od samochodu, ale w drugą stronę.
Mieliśmy wynajęty pokój w hostelu, ale do dyspozycji był cały dom. Cena... była
bardziej niż odpowiednia. Pokój był zamykany na maluteńką kłódeczkę, taką
jakich używa się czasami w walizkach. Pochodziliśmy chwilę po mieście,
zjedliśmy kolację i poszliśmy przespać naszą pierwszą noc na Wyspach Kanaryjskich
w wynajętym łóżku po cichu zastanawiając się jak będzie dalej...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz