Do
Parku Güell pojechaliśmy metrem. Jako, że wejścia do parku są rezerwowane z
dużym wyprzedzeniem liczba miejsc jest dość mocno ograniczona. Do parku można
wejść tylko za uprzednią rezerwacją i tylko o wyznaczonej godzinie.
Żeby się nie spóźnić wyszliśmy o 12:50 z hotelu.
Wybraliśmy wejście od prawej strony tarasu. Żeby się tam dostać, należało albo
wejść po 257 stopniach na górę lub wjechać kilkoma schodami ruchomymi
ustawionymi obok schodów. Wybraliśmy mniej męczącą opcję :P Na szczycie okazało
się, że park jest trochę większy niż nam
się wydawało a jego zamknięta do wolnego zwiedzania część stanowi tylko mały
odłam całości. Na jego właśnie poszukiwania zeszło nam 20 minut i zdążyliśmy
na ostatnią chwilę do wejścia.
Taras widokowy był tak jasny, że aż bolały oczy. Jednak
widok na miasto był przepiękny :) Na tarasie nie dało się wytrzymać zbyt długo
ze względu na pełne słońce i wysoką temperaturę. Już po kilku minutach
schodziliśmy na dół między kolumny podtrzymujące taras, żeby zaznać chwili
ochłody i cienia. Każda kolumna była odrobinę inna od swoich „koleżanek” i
ozdobione innym unikalnym ułożeniem porcelany. Od głównej nawy odchodziły dwie
drogi, jedna w prawo (długi tunel z jednej strony zakończony kolumnami,
wyłożonych kamieniami), natomiast w drugą stronę prowadziła mała drużka do
kwiatowego ogrodu w dalszej części parku. Gdy zeszliśmy poniżej poziomu kolumn,
dotarliśmy do miejsca, z którego słynie cały park. Do porcelanowej jaszczurki.
Po zwiedzeniu płatnej części parku poszliśmy w jedną z niezliczonych odnóg i dotarliśmy
do miejscowego artysty, umilającego czas zwiedzającym. Pan puszczał ogromnej
wielkości bańki mydlane, które wyglądały przepięknie w scenerii parku. Koniec
końców okazało się że pan był z Polski :) Po zwiedzeniu parku rodzice Michała
wybrali się ze znajomymi do zaprzyjaźnionego artysty, a my wraz z jego siostrą
wróciliśmy na odpoczynek do hotelu.
Po kolacji wybraliśmy się do muzeum figur wojskowych w
nadziei na tematykę zombie. Niestety okazało się, że zombie na tej ulicy
pojawiają się tylko w piątki i w soboty. Z braku laku i tak postanowiliśmy
zwiedzić miejscowy przybytek kultury i weszliśmy do środka.
Po muzeum pojechaliśmy na jedną z największych nocnych atrakcji
Barcelony, czyli Magic Fountain, woda, światło, dźwięk. Przedstawienia trwały
po 15 minut, kompozycje muzyczne idealnie współgrały ze strumieniami wody, a
zmieniające się światło dodatkowo zwiększało doznania. Dwie godziny, które tam
spędziliśmy razem z kilkoma tysiącami osób minęły niezauważenie. Po zakończonym
spektaklu udaliśmy się w drogę powrotną do hotelu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz